Dom mojej matki Shari Franke

Social media i dzielenie się w Sieci prywatnością od dawna bywa tematem dyskusji i sporów. Najtrudniejszym aspektem tego problemu jest granica, którą należy postawić pomiędzy tym co powinno być ujawnione, a tym co zachowujemy tylko dla siebie. A co w przypadku gdy rodzic bez zahamowań publikuje w sieci nie tylko wizerunek własnego dziecka, ale właściwie wszystko co ono robi, a rodzinne życie ustawia tak, aby otrzymać jak najlepszy, stały i ciekawy materiał do publikacji? Problem ten opisuje Shari Franke w książce Dom mojej matki, która jutro tj. 21 maja, trafi na półki księgarni.

Przyznam, że miałam obawy co do tej książki, choć zapowiedź wydawcy, którą otrzymałam wraz z propozycją recenzji skusiła mnie na tyle, by nie tylko ją przyjąć, ale też zmienić listę aktualnie czytanych tytułów. I wiecie co? Było warto.

Shari, autorka książki, to najstarsza córka Ruby i Kevina Franke, którzy przez kilka lat prowadzili kanał parentingowy 8 Passengers na YouTube. W szczycie popularności obserwowało ich ponad 2,5 miliona osób, co miało spore przełożenie na dochód rodziny oraz liczne współprace promocyjne. 

Shari w swej książce opowiada nie tylko o przemocy domowej, która towarzyszyła jej praktycznie od narodzin. Rozlicza się w niej także ze złudnym obrazem rodzicielstwa, jaki sprzedawany jest milionom obserwatorów za pośrednictwem mediów społecznościowych czy kanałów YouTube. Poprzez swoje wspomnienia, obserwacje oraz trafne wnioski odziera z ułudy idealne, wyreżyserowane życie, które przedstawiała w publikacjach jej matka. W filmach rodzina była uosobieniem pragnień wielu z nas – wspaniali rodzice – ona poświęcona w stu procentach misji wychowania szóstki dzieci i on, robiący karierę naukową wykładowca uniwersytetu, który popiera każdą decyzję podjętą przez żonę. Dobra matka, dobry ojciec i grzeczne, zdyscyplinowane dzieci, tworzący wierzącą, ściśle związaną z mormońskimi wartościami, szczęśliwą i kochającą się rodzinę. A po drugiej stronie kamery? Wieczna kontrola, dyscyplina, liczne kary, manipulacja emocjonalna, odcinanie od rówieśników i w końcu zachowania sekciarskie, które znalazły kres w sądzie i więzieniu.

Niech Was jednak nie zmyli biograficzna strona Domu mojej matki. Shari nie rozlicza się tu z najbliższymi, którzy prawie zniszczyli jej życie. Nie oczernia, nie domaga się potępienia dla rodziców, nie pierze publicznie brudów, by ich pogrążyć. W moim odczuciu jest to jej sposób, by w końcu móc powiedzieć to co myśli i poczuć, że jest sobą na własnych zasadach, a nie, jak przez większość życia, marionetką zadowalającą despotyczną matkę. Matkę, której uwagi i bliskości pragnęła, jak każde dziecko, ale nigdy ich nie otrzymała. 

Co bardzo zwraca uwagę to, z jednej strony, spokój wypowiedzi Shari, zdystansowanie do wydarzeń, które ją spotkały. Z drugiej zaś poczucie, że nie jest obojętna i gdyby mówiła tą historię osobiście, nie raz zadrżał by jej głos, czy popłynęła łza. Dodatkowo, opowieść ta jest szczera do bólu, prawdziwa i brak tu chęci gwiazdorzenia, wybielenia się czy próby wybicia się na tragedii własnej i rodzeństwa.

Jeśli już mowa o rodzeństwie, to autorka unika wdawania się w szczegóły. Czasem jest wspomniane imię czy pewna sytuacja, ale zazwyczaj uwaga skupiona jest na Shari, jej uczuciach, przemyśleniach, relacji z Ruby czy Jodi, dyplomowanej terapeutce zdrowia psychicznego. W swoich obserwacjach i wnioskowaniu jest bardzo empatyczna, pomimo tego, że wmawiano jej iż nie posiada tej cechy. Nie znajdziecie tu więc drastycznych scen, które dotknęły jej rodzeństwa, a o których rozpisywała się prasa podczas procesu Ruby i Jodi, gdy w końcu wyszło na jaw co działo się w domu Shari.

Jakie tematy, poza elementami biograficznymi zostały poruszone w Domu mojej matki?

Przede wszystkim jest to spojrzenie na dorastanie ściśle podporządkowane wierze i kanałowi parentingowemu czyli tak zwanemu sharetingowi. Shari od urodzenia żyła życiem wykreowanym przez matkę, której wartości były ściśle związane z wiarą głoszoną przez Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich do tego stopnia, że nawet kanał na YouTube stał się nośnikiem krzewienia wiary. Wizerunek Shari i jej rodzeństwa był szeroko wykorzystywany przez Ruby bez ich zgody. Matka nie liczyła się z uczuciami dzieci, ich emocjami, wpływem na rozwój czy psychikę – praktycznie wszystko co robiły i mówiły było nagrywane i pokazywane publicznie tylko po to, by zyskać kolejnego suba czy współpracę. Shari zwraca uwagę, że granica między autentycznością, a krzywdą jest bardzo cienka i bardzo łatwo jest ją przekroczyć:

W świecie rodzinnego vlogowania otwartość i bezbronność to siła napędowa, dzięki nim subskrybenci są zaangażowani, a kanał kwitnie. Ale granica między autentycznością, a wyzyskiem staje się groźnie niewyraźna, kiedy w grę wchodzą dzieci.

Poruszenie tego tematu i wnioski, jakie płyną z książki, jeśli chodzi o szafowanie wizerunkiem w sieci, zwłaszcza małoletnich, daje bardzo dużo do myślenia na temat świata w jakim żyjemy i jakimi jesteśmy ludźmi. To ważny problem społeczny i uważam, że każdy, kto publikuje treści w Internecie, a zwłaszcza rodzic, powinien sięgnąć po ten tytuł i zastanowić się czy nawet beztroskie zdjęcia z wakacji nie stanowią naruszenia prywatności, zwłaszcza gdy dotyczą dzieci.

A co z dorastaniem? Przykład Shari pokazuje, że rozwój w oku kamery jest bardzo trudny i niesie za sobą ogromne konsekwencje. Dzieci stają się aktorami, nie mają prawa do własnego zdania, buntu, czy potrzeb. Działasz jak rodzic mówi, otrzymujesz ochłap uczucia i uwagi, jesteś na nie i w zamian masz karę. Shari bardzo szybko zrozumiała, że miłość rodzica nie jest bezwarunkowa, ale że trzeba na nią zapracować, często tłumieniem własnych myśli i pragnień, podporządkowując się nawet wtedy, gdy wewnętrznie czuje się wielki opór. Przyznam, że często czułam ucisk w gardle i smutek czytając o tym, jak rodzice niszczą swoje dzieci. I nie raz zadałam sobie pytanie czy sama jako mama jestem w porządku wobec synów lub co ja bym zrobiła na miejscu Shari.

Wątkiem zazębiającym się z powyższymi jest przemocowy rodzic, który zdominował nie tylko dzieci, ale też partnera. O Kevinie, mężu Ruby wiemy niewiele. Jest to człowiek żyjący w tle żony, ściśle jej podlegający. Rzadko ma własne zdanie i rzadko wspiera dzieci, a wręcz przeciwnie, przyklaskuje żonie, gdy ta krzywdzi psychicznie, wymyśla kary i torpeduje marzenia nastolatków. Dla mnie to człowiek, który jest równie odpowiedzialny za krzywdę, bo widział co się dzieje i nie zrobił nic, by zapobiec rozwojowi coraz większej patologii, do jakiej doszło, gdy Ruby pozwoliła się omotać “szerzeniu Prawdy” przez Jodi. Czytając nieliczne fragmenty, w których Shari wspomina ojca czułam wewnętrzne obrzydzenie do tego człowieka, choć dziewczyna nie oceniała jego postępowania i starała się być neutralnym narratorem swojej historii.

Im dłużej myślę o tej książce tym więcej wątków w niej dostrzegam, dlatego zatrzymam się w tym miejscu, bo to chyba najdłuższa moja recenzja na blogu. Jak możecie zauważyć, Shari swoim tekstem wywołała u mnie wiele emocji i sprawiła, że zwróciłam uwagę na wiele aspektów naszej rzeczywistości. Zadałam też sobie mnóstwo pytań, z których nie wszystkie mogą otrzymać prostą odpowiedź.

Dom mojej matki otwiera oczy na tematy, o których nie mówi się publicznie, dopóki nie wyjdzie na jaw jakaś paskudna historia. Warto przeczytać, by być świadomym tego, co może się wydarzyć kiedy sami publikujemy treści oraz tego, że wyidealizowany obraz życia w Sieci często jest mroczny po drugiej stronie obiektywu.

Tytuł: Dom mojej matki

Autor/ka: Shari Franke

Wydawca: Filia

Ilość stron: 408

Ocena subiektywna: 8,5/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Filia.


Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *